Fu, Lu i Li

Dawno temu żył sobie chińczyk o imieniu Fu. Fu nie oczekiwał od świata wielkich fajerwerków, wystarczyło mu spokojne życie, kilkoro przyjaciół i miska ryżu z rzodkwią. Miał przyjaciela Lu i przyjaciółkę Li, oni byli razem, niestety coś się stało i Lu z Li się rozstali. Fu nie wiedział jak się zachować, tym bardziej że Li ujawniła mu że Lu nie chce przyjaźni z Fu co bardzo zabolało Fu. Fu postanowił że nie będzie odzywał się do Lu skoro on nie chce jego przyjaźni.

Postanowiłem jednak pisać, ale nie chce mi się ubarwiać tekstu obrazkami. Przechodzę fazę pamiętniczkową, przestało mi zależeć na masowości bloga, myślę też że umierając nie zostawię nic po sobie, nie będę w niczym dobry, za to będę amatorem w wielu dziedzinach, co w końcu nie jest takie złe, nie zależy mi żeby zostawić coś po sobie. Jak tak można mówić? Zwyczajnie. To wszystko i tak nie ma sensu, wszystko przykryje piasek, albo zaleje lawa, zostaniemy wchłonięci przez czarną dziurę.

Jestem kroplą w oceanie.

Umieranie kojarzy mi się z pierwszą komunią, gdy myślę o śmierci automatycznie przenoszę się do kolejki przed konfesjonałem i przeżywam pierwszą spowiedź. Jestem niesamowicie wdzięczny że mogłem zaistnieć w tej formie na tym pięknym świecie. Że stałem się kimś ważnym, człowiek, fiu fiu, nie byle co. Ale co gdybym był mchem lub porostem? Podoba mi się w moim życiu to że nie muszę walczyć, że nie stworzyłem sobie więzienia. To znaczy mam swoje więzienie, każdy ma, ten sam krajobraz, te same cztery ściany, ale moje więzienie jest bardzo łagodne, da się w nim wyspać, można siedzieć po nocy, pisać, grać na pianinie. Niektórzy mają o wiele gorzej. A zatem dzisiaj dziękuję za swoje przytulne więzienie, za przyjaciół, wszystkich, jedno i dwu licowych, oraz życzę wszystkim i sobie długich lat w zdrowiu i zajawkach. m.

Dodaj komentarz