i którzy mnie znają, wiedzą jak bardzo lubię operę, zaczęło się od uniesień frazami Haendla, gdy słucham go, odkrywam w sobie uczucia nieznane i moja dusza unosi się w chmurach. Przyznam że jestem też snobem, wydaje mi się że zainteresowanie muzyką klasyczną, dawnymi mistrzami, wzięło się u mnie z tego że chciałem wykreować siebie jako osobę o wysokim smaku. Było to w dzieciństwie. Myślę że w niektórych przypadkach snobizm wychodzi na zdrowie, jest to aspirowanie do czegoś wyższego, a zatem chcemy być lepsi, od tego się zaczyna u mnie i trwa jakby równolegle, zajawka się rozwija, zawsze próbuję jakichś nowości klasycznych, lubię odnajdywać w sobie nowe reakcje na tę muzykę, repertuar jest niewyczerpany, samego Mozarta jest tyle że trzeba by ogromnej systematyczności żeby przesłuchać wszystko. Mniej więcej raz na dwa miesiące chodzę do Opery. Często czuję się zawiedziony, dzieci hałasują (wycieczki szkolne) ludzie kaszlą, czasami muzyka wydaje się obca, ale są momenty gdy nagle chwyta za serce, nagle wydaje się wszystko na swoim miejscu łącznie ze mną i właśnie dla takich momentów lubię tam chodzić. Fajna jest też cała otoczka wyjścia do opery. Z reguły trzeba się zorganizować wcześniej, załatwić kilka spraw, podróż autobusem szukanie loży i nagle spokój, przez kilka godzin nic nie muszę, mogę tylko chłonąć słodką miksturę której receptura wyszła od wielkiego mistrza setki lat temu, to tak jakby dotykały mnie sprawne dłonie masażysty sprzed wieków. No a gdy spektakl się kończy, zwykle czuję katharsis, czuję się oczyszczony, jakaś przemiana się dokonała, naświetlenie promieniami Mozarta, Donizettiego, Verdiego, już nie ważne są drobne niedoskonałości, kaszle, śmiechy dzieciarni, kolejny raz dokonała się transcendentalna podróż, moje małe misterium, viaggio mistico e trascendentale.