Licencja Poetica

salve siostro sum librum omni fabula rasa bracie co wy macie co posiadacie chwalcie boga bogaci miejcie połacie pewności jutra kopiejki dolary jestem stary zanurzony po uszy w mroku otchłani rani miecz wymowy kosmata szmata głowy cukrowy wężogłowy smok szlak węglowy miedzi siedzi melodia zgrozy wstydu boży chów zły wpływ świata armata krata zysku wiedzy hipokryzją


Pieśń prawdy stuprocentowej grandy w świecie zasad komedii miary zwątpienia pokolenia zombi cyfrowej hekatomby.

Pieśń pierwsza dziecka Santii Denebris dzień pierwszy miesiąca mięty luksusu nędzy wiary w zburzenie zasad bez krat nowoczesnej przynęty

Spróbuj znaleźć przestrzeń dla siebie bez telewizora bez gier netfliksa tego zgiełku nowej bajki czy wytrzymasz misz masz kopuły muły?

Nie od razu dylatacji obrazu przesyt zarzut obrazów miałkich atakujących myśl diament zmień zamęt oczu źrenic odczuć pożar świat podrożał.

Była sobie gęś co szydziła z myszy. Mysz odwaga biega po ulicy syczy w mowie powiek natury głodu moc powodów owczy jajowód.

Powiesz księga dziwna przekleństwa bój się nagłego końca idei która zmieni Twoje życie w drogę do Słońca żaden obrońca czy napastnik

piłki nie umie piłka zabawa jako sposób na życie niewdzięcznie nerwowa Twój ból brzucha zaufaj nie bierze się z ucha uchem słuchaj a brzuchem niech denerwuje mucha.


Genesis2

001 Kosmos nie powstał w chwili byli wpierw ci co wychwycili gwiezdny kurz potrzebę chwili anioły nieba niebieskie karły pogardy giganci chwały ród wymarły

002 Najkrótsze zwiastowanie Maryi w Kołomyi czasu słów zasób lasu gwiazdy asów stała się Santią Denebris.

003 Jest świętą prawdę przeżyć grandą doskonałą słuchać mej gawędy świętej co roku na szczycie Mount Blant Santia się zjawia gra zbawia

004 stosu kosmosu jesienią przysnął zagadkowy zając z uchem wyrwanym kalece mroku bezpiece uroku wyskoku rodowód ciszy.

005 kto uciszy ten żywy dowód głód but w kieszeniach nut przechowam myśli owal ciała znamię ramię proteza słodka kotka młotka

007 Oto historia Santii Denebris jej pieśni posłuchaj ucho mowa głucha myślowa klucha smród bucha ściany głowa Jamajki bajka czasu wymowa.



Do Adasia

Myślał że znał świat

z pieśnią mroku na ustach

wył o spokój myśli spiewając

kupa dupa kupa dupa

stała mantra odległego symbolu

jedząc rosół myśli moje w mogile świętej

morza nadziei mętnej


Zatrważająco lotny jak bagaż snów wymownych luster bieli sosen co liczą po dwadzieścia wiosen. Zdrada Matnia, wynieście światła.

Salve siostro słychać głos jaskółki przymierza niech uderza do głów symbolika zwierza, nam po co kram religijnej farsy dla zwinnych. Żalu nie chowajmy do śmierci, jej noża ostateczny powab nie wabi słowa z zaginionych zdań.

Ave Romana Tomasza Manna tego tumana oderwanego od świata danina przeklęta na sercu Wyki, myli szyki brata, klata niesiona kulturze, on ją przerośnie, jest na dłużej..


Wczoraj Jutra zmora sumy z gumy twojej dumy zaprzeczeń i gwałtu na oczach tłumu. Rozumu, zwyczajnej chwały braci ostatecznej odpowiedzi na niezadane pytania.

Wiedza o szerokiej i pełnej w swojej istocie najpełniejszej pełni grzechu to śnienie pokoleń.. Kwiat kosmosu wieczny niewolnik przetrwania w świecie stosu. pełen głosu od pięt do włosów tak mnie jestem zwą mnie znam Cię tańczę systemy wymarłe wracają do mych owiec jestem dla leniwych powiedz napiszę księgę to łatwe, charakter czysty oczy czasu i powłoka jutra postać krucha niech słucha patosu myśli. nie chciane ich zwoje wypraszane setki razy bohomazy do Gazy, Gizy tam sześciany i serca i morderca serdeczny tyran zabójca zwierząt odprężająco bezpieczny sławą pierwszego clowna i ostatniego króla śmiechu. Kto szczeka? To burek kot skacze na ogórek wiewiórce marmurek .

Życie to wykłady ciemny blady szorstki gładki bez łatki bez manii zastępczy przetrwalnik pulsuje mi w żyłach pokłuty zbawieniem jak torturą. śmieję się twarz mam ponurą.

Miły Panie Pan Gardzi ideami ostatecznego uniwersum pychy nawet w warunkach codziennej przepychanki po deszcz manny pokoleniowej pustki ostatecznego widma rozkoszy na oczach politycznej mrówki prawa roszczeń krewnych ostatecznej klęski czasu.

Niech płynie niech odpłynie zgiełk w stroju króliczka przykicaj hyc Jutrzenko mocy aniele poza granicami świata. Jak Abel dla Goliata mikrofon broń co wymiata rozpacz pamiętającą zapomniane jak usprawiedliwienie dla demonstracji uporu.


Sons and fathers.

I w końcu umarł ostatni pogrobowiec Słońca. Jego upadek zaznaczył się w strunach czasu, kronice wiosny i pewnym bardzo nieistotnym życiu. Dla Vivian był wszystkim. Nie mogli być razem. Bardzo tego chciała. Nie obsesyjnie jak ważka światła. Wiedziała co dla niej dobre. Był jej jak ostatnia komórka imperium woli. Jak pacierz gdy brakuje słów, tej wymowy trwania w świecie myśli. Słuchała szwedzkiego rocka, płakała, jej łzy wypływały z oczu z twarzy i ducha, ona słucha, ona wie wszystko ona przetrwa na morzu prawdy, uchyla się tylko od ciosów wiatru. Jej piętnem jest miłość legendy pochwyconej w lustro fotograficznej kliszy, kliszy pokoleń, niezawisłej brzemieniem lodowców. Smutek Vivian lekcja chwały imperium woli.


Vivian Mayer

Czy Vivian jest szczęśliwa? Bywa że czuje szczęście, lecz jednak brak jej tego łatwego szczęścia płynącego z drugiej osoby. Jesteś najgorszym pisarzem świata, mówi mi. Ja na to: Moja droga czy wiesz jak brzmi uniwersalne pytanie zadawane tym co nie wiedzą jaka jest w nim zagadka? A właśnie tak. Vivian musi to odchorować. Właśnie trafiła do piekła myśli, piekła rozważań i antycypacji dobra. Jej mantra to: Hej natura diabła i stado marzeń wiodą ku zabobonom jutra. Jej tragedią jest brak porozumienia pomimo zdobyczy czasu. Jej nadzieją jest nic, zupełnie nic nie naprawi jej złamanego serca.


Vivian Mayer ciąg dalszy

Zdarzyło się to dwa lata temu, tak to było jeszcze za kilka lat dopiero w przyszłości, nie to było wtedy gdy pękła powłoka świata. Cały system, wielowiekowa zaszłość zatrważający pogromem łabędzich stad i saren płochych co to podejdą ale nie zjedzą pomarańczy w skórce. Vivian odeszła już dwa razy od siebie, trzy razy od ducha, tak, ona słucha, ona wie co jest we mnie, moje stany średnie wysokie błogie jak prawda, tchnienie lasu, tego co ginie na oczach palony ręką zmroku. Vivian kochała, albo może myślała o miłości. Dlaczego wszystko się zmienia? Myślała często zawinięta po uszy horyzontem zdarzeń. Przecież jestem kobietą bogiem. Do niej nie dochodziło wrzeciono czasu. Aż obudziła się z ręcznikiem wiary we wczoraj owiniętym wokół zabobonu. Dlaczego Odeszła? Ta Granello. Jej imię kołatało w duszy. Granello była władczynią dobrych mocy, jej zaleta tkwiła w ciągłym praniu metafizycznej pościeli. Była w ciągłym ruchu, coś załatwiała, nie zrozumiała, nie zaznała, Vivian sama została, jej myśli przepełnione są smutkiem. To było wczoraj, 25 urodziny Vivian, poznała kogoś zupełnie innego ale okazało się że ktoś inny już ma oko na tę osobę. Krótko mówiąc co robić. Sztuka trwania i oddawanie ciepłych emocji nie idą w parze z epigramem pogromu którego doznała. W dodatku kompas zatajonych wzruszeń doznaje często erupcji dotkliwej złości i gorzkich żali przez co Vivian musiała przejść suchą stopą, wolną od pułapek losu. Skupmy się chwilę na niej, kim jest, na jakiej jest ścieżce, o co walczy, czy jest krzepka, czy się nie daje. Pisarstwo przypomina hipnozę. Gaszę więc światło i robię odliczanie, po pierwsze choroba umysłowa, Tak, rozlała się jej rzeczywistość tu i ówdzie, po drugie k-pop i kultura jutra. Jej stałe zapatrzenie w pierwiastek strachu. Po trzecie marzenia o zakochaniu, romantyczny konglomerat serc i radości wśród konfetti w stylu mangi. Po czwarte lata wojen i strachu oraz brak zrozumienia przy jednoczesnym domyślaniu się o cywilizacji zbrodni. Jestem dobra. Powiedziała cicho. Oto moja mantra: Klątwa bękarta karła dotyka pogardą martwą pardwę i myszoskoczka oczka.