Vivian obudziła się wypoczęta. Bardzo swędział ją nos, ale nie potrafiła poruszać rękami, żeby się podrapać, ani też nogami, nie mogła w ogóle się ruszyć.
– Nasza zielona królewna
– Cała z drewna
Dwie świetliste postaci pochylały się nad nią, jedna z nich przypominała Jezusa, miała całą twarz we krwi, druga była zwyczajna, dwaj mężczyźni. Vivian milczała… nie umiała mówić.
– Może podrapać Cię w nosek śliczna królewno?
To Jezus. Brak reakcji Vivian.
– No to podrapiemy na wszelki wypadek.
Drugi mężczyzna ze zwyczajną twarzą mówi:
– Przydarzył Ci się wypadek. Twoja rzeczywistość rozsypała się na drobne fragmenty, nieliniowo. Rodzi to wielki zamęt. Ale nie przejmuj się, będziesz mieć nad wszystkim kontrolę, lecz nie od razu, musisz się jeszcze wiele nauczyć bo jesteś na początku długiej drogi.
Ciągle mówili jej że jest na początku drogi, zaczynało jej to zwisać. Pomyślała że w każdej chwili może to skończyć, odebrać sobie życie w jakiś w miarę bezbolesny sposób… tylko jaki jest ten bezbolesny sposób… Vivian zaczęła myśleć o sposobach na samobójstwo.
– Jeśli zechcesz odejść, możesz to zrobić, zmienisz wymiar, ale i tak się od nas nie oddalisz… każde z nas jest wielowymiarową istotą nasza perło koronna.
Vivian usiłowała sobie przypomnieć słowa, na wszelki wypadek spróbowała wybełkotać cokolwiek.
– czarny, groźny, wilkołaczy sześciotysiąclatek. Ma kilka ciał, ciało wilkołaka, ciało stare, robocze do bicia, ciało białe, czarne, wizytowe, ciało do seksu i chłopięce.
Jej głos nie był jej głosem, „to ktoś inny mówi” pomyślała. Ale cieszyła się że potrafi mówić mimo że umiała mówić tylko to co jej przyszło do głowy.
– Wojciech Makowski, zwany setem, saturn, szatan, urlich von jungingen, ma kilkaset dokumentów tożsamości, wszystko może i nic nie musi, gwałci zgodnie z prawem nawet niewinne trzylatki, zainstalował mi w mózgu plik, w lewej półkuli mózgu do obsługi ciała.
– Królewno, musisz się teraz skupić – mówił ten wyglądający jak Jezus. Wyobraź sobie, że możesz podróżować w czasie! Gdzie chciałabyś się teraz znaleźć?
– Chciałabym usunąć się z tego życia. Jak królik z zaczarowanego cylindra.
– Jest to bardzo proste. I w jakie życie chciałabyś się wsunąć?
– Chciałabym stanąć na krańcu czasu.
– Wyobraź sobie że jesteś w wielkiej jaskini, możesz to zrobić królewno zielona?
– Spróbuję
Vivian zamknęła oczy i wyobraziła sobie wnętrze katedry. Usłyszała… usłyszała śpiewanie ptaków, ale jakby płynące z małego głośniczka.
– Wyobraź sobie teraz, jakąś swoją szczęśliwą chwilę. Czy masz już to?
– Tak – Vivian przywołuje niedawne zdarzenie, uczucie z którym oglądała reagującą na ciepło reklamę na przystanku autobusowym.
Vivian rozpływa się w powietrzu, Vivian materializuje się w Lizbonie, trwa trzęsienie ziemi.
– Szybko, wracaj, to niebezpieczne miejsce – słychać starego kumpla Vivian, Pomarańczowego
Vivian z łatwością powróciła do swojego unieruchomionego ciała.
– To dopiero początek, królewno – pochyla się nad nią zakrwawiony Jezus. A teraz bądź grzeczna i słuchaj się pielęgniarek.
Na te słowa weszły pielęgniarki i doktor.
– Jestem doktor Woźniak. Wyleczymy tu panią. Proszę powiedzieć czy słyszy Pani głosy w głowie?
Vivian milczała, nie podobał jej się ten Woźniak, było w jego głosie coś odpychającego.
– No dobrze. Olanzapina na początek, największa dawka. A Ty co Mącewicz? Nie myjesz się widzę.
– Wyznaję średniowieczne zasady higieny wielki doktorze.
– Dobra nie popisuj się tylko zrób coś ze sobą.
– To jest właśnie to coś co robię ze sobą, o najwyższy władco.
Woźniak i pielęgniarki wyszli z sali.
– Kim jesteście. Co to za miejsce? Czemu jestem związana? – zapytała wreszcie Vivian.
– Jeśli chodzi o mnie to jestem Skała, jestem tu incognito, dużo namieszałem i na zewnątrz jestem lekko spalony, dlatego muszę przeczekać w wygodnym miejscu całą tę zawieruchę, poza tym ciągle nie dopracowałem swojego motta, a ten tutaj to Mąca.
– Ja działam na odcinku dezorganizacji i psikusów. Moje najnowsze afery to wyrwane krany i zapychanie dziurek od klucza zapałkami. Święta wojna wymaga ofiar. Moje imię właściwe z tego wymiaru to Marian, brać hakerska nazywa mnie Mąca, to od nazwiska Mąciewicz.
Vivian nie miała czasu na zastanawianie się nad swoją sytuacją, uczucia wlewały się w nią i ulewały z niej z zawrotną prędkością, czuła radość, spokój, niepokój, chciało jej się płakać, czuła wielkość, czuła moc. Była garncem w marcu emocji. Na pełnym gazie i urwanym filmie.